- Wstawajcie, wstawajcie! - W głosie mamy było coś takiego,
że zerwaliśmy się natychmiast. W ciągu kilku sekund dotarła do nas
straszna wiadomość. Głos płynący z radia był tak ponury jak świt.
Zdawało się, że tego dnia nie wzejdzie słońce.
- Tak - powiedziała mama. - Jaruzelski wydał nam wojnę.
Radio "Wolna Europa" mówiło już o nocnych aresztowaniach i demolowaniu
przez ZOMO siedzib zarządów regionów "Solidarności".
- Ciekawe, co teraz będzie? - zapytał pięcioletni Jaś,
przygryzając dolną wargę.
- No wiesz, na pewno nic dobrego - odpowiedział mu Jan
- ale musimy się trzymać. Interesujące, że do nas jeszcze nie przyszli...
- Zaraz, zaraz - powiedziałam pośpiesznie - sprawdźmy
lepiej, co mamy w domu.
- Tylko kilka matryc - powiedziała mama. - Pisma są przecież
prawie oficjalne.
Rozmowę przerwał dzwonek do drzwi.
- Oto oni - powiedziała mama i gestem ręki zatrzymała
Jana.
- Ja pójdę do drzwi, a wy w tym czasie zróbcie coś z
tymi matrycami.
Matryce wylądowały w pokoju mamy pod dywanem, na samym
środku, pod stołem. Jak udało się nam w ciągu dosłownie kilku sekund
to zrobić - nie wiem. Stół był duży, bardzo ciężki, dębowy.
- Kto tam i czego chce? - mama udawała głos staruszki
i wpatrywała się w wizjer. Za chwilę zawołała - W porządku! Wchodź
szybko, Jurek! Jurek twarz miał szarozieloną. W ręku trzymał dużą,
wypchana torbę.
- Przyjechałem do was, bo jak będzie wojna... Nie wiedziałem,
co robić... Tu - mówił wskazując na torbę - mama zapakowała mi bieliznę,
chleb i pierogi, co miały być dzisiaj dla nas na obiad... Co robimy?
- Musimy dostać się do jakiegoś większego zakładu pracy
- stwierdził Jan. - Tam tak łatwo nie pójdzie. Ja się przygotuję,
a ty, Jurek, zjedz coś.
W tej chwili "rozryczał się" dzwonek.
- No, tym razem to już oni, nikt normalny tak nie dzwoni
- powiedziała mama.
- Otwierać?
Jan spojrzał pytająco na mnie i na Jurka, a my skinęliśmy
głowami.
- Otwieraj - powiedział. - Jesteśmy gotowi.
Jaś schwycił mnie za rękę.
Wpadło czterech. Trzej natychmiast rozbiegło się po mieszkaniu,
a czwarty, wielki jak szafa, zagrodził sobą drzwi do kuchni, w której
byliśmy. Wyciągnął z kieszeni kartkę, spoglądał na nią dłuższy czas
i zapytał:
- Jan Kowalski to kto?
- To ja - powiedział Jaś. Puścił moją rękę, stanął na
baczność i choć pobladł, dumnie podniósł głowę.
- To ja - powtórzył - możecie mnie aresztować. Jestem
gotowy.
"Szafowaty" zmieszał się. Zaczął charczeć coś niecenzuralnego
pod nosem. Tymczasem trzech opryszków, zakończywszy pobieżne oględziny,
stanęło za jego plecami.
- Nie, to nie o tego chodzi - wtrącił się "pryszczaty"
.
- A, tak - "szafowaty" odzyskiwał rezon. - Który z was,
oprócz tego małego, nazywa się Jan Kowalski?
- Ja - powiedział Jan.
Nagle rzucił się do Jurka - A ty, to kto? Co tu robisz?
Dokumenty! Dowód!
"Pryszczaty" podał "szafowatemu" kajdany. Jana i Jurka
skuli razem. Pożegnaliśmy się wzrokiem. Wyszli.
Pomóż w rozwoju naszego portalu