Reklama

Prosto z życia

O jeden Krzyż za dużo

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Do wspomnień wracać nie lubi, bo i po co. Więcej tam mroku niż blasku, więcej udręki niż wytchnienia. Czasem gdy myśl pobłądzi za jakimś promykiem światła, zaraz nadciąga czarna chmura. I wtedy pamięć boli. Unika więc powrotów, by nie pomnażać strapień. Dziś też ich nie brakuje, a kto wie co przyniesie jutro. Stała się racjonalna w swym cierpieniu, bo skoro wnuki już dorosłe to znak, że czasu zostało niewiele. Siły też nie te co kiedyś, a przez to ciężar większy, dlatego martwi się czy podoła. Martwi się też na zapas, co będzie gdy...? Tym bardziej więc dźwiga wytrwale, bez protestu i nie dlatego, by przywykła, ale taka już jest. Nigdy nie żyła dla siebie, zawsze dla nich. Była w środku problemów, porażek, nieszczęść, a tym nie było i nie ma końca. Kiedyś się buntowała, ale na próżno, więc w końcu pogodziła się z losem. Widocznie tak musi być, myślała nieraz, że jednym leci jak z płatka, a innym ciągle jak po grudzie. A skoro tak, to nie ma sensu pytać dlaczego. Przestała dociekać, czasem się tylko dziwi, że tyle cierni może pomieścić jedno ludzkie życie.
Dla Marii zaczęło się w małej podgórskiej wiosce, zagubionej wśród wzgórz i lasów. Dom rodzinny kojarzył się zawsze z prostotą i proporcją. Wszystko miało swoje miejsce, porządek i harmonię. Istniały kanony, które należało ściśle przestrzegać. Przede wszystkim ósemka dzieci, czterech chłopaków i cztery dziewczyny, z respektem i szacunkiem odnosiła się do rodziców. Żadnych zbędnych poufałości i żadnej taryfy ulgowej. Do obojga należało zwracać się z należną czcią i bez cienia protestu wykonywać polecenia. Ucałowanie ręki matki czy ojca stanowiło powszechną praktykę, która świadczyła o uznaniu hierarchii i miejsca, jakie w rodzinie przypadało tak rodzicom, jak i dzieciom. Surowość obyczajów nie była barierą i nie ograniczała wzajemnej więzi. Prosta zasada, że jeżeli kogoś się kocha, to się go szanuje, nie podlegała dyskusji. Każde dziecko czuło zdrową miłość, której nie trzeba było dowodzić przez przesadną pieszczotę czy uleganie kaprysom. To oczywiste, że więcej ciepła okazywała matka, która wolała przygarnąć niż skarcić któregoś urwisa, czasem ochronić od ojcowego rzemienia, ale i ona, gdy pojawił się powód potrafiła być surową. Różnica między surowością ojca i matki była jednak znaczna, tak jak różnica między wspomnianym rzemieniem a ścierką.
W hierarchii wartości rodzinnego domu poczesne miejsce zajmowała wiara. Może trochę naiwna naiwnością gufrowanych bibułek i kolorowych obrazków, ale szczera jak złoto i niewzruszona. Przykład szedł z góry. Każdy dzień matka rozpoczynała śpiewaniem Godzinek, a wieczorami ojciec klękał do wspólnej modlitwy. Na głównej ścianie izby wisiał krzyż a obok najpiękniejszy obrazek, który pamięta Maria: Matki Bożej Częstochowskiej, Ostrobramskiej i Bolesnej. Pod nimi na półeczce leżała palma i gromnica, która płonęła w oknie jak tylko sczerniało niebo. Po znojnym tygodniu, szczególnym dniem dla rodziny była niedziela. Polnymi ścieżkami, wystrojeni, odświętni, schodzili w dół doliny do odległego o kilka kilometrów kościoła. Często szli boso, bo kościelne buty były zbyt cenne, by zdzierać je po bezdrożach. Służyły głównie temu, żeby założyć je przed progiem i godnie stanąć przed ołtarzem. A wśród gontowych ścian wiejskiego kościółka pięknieli, bo budowały się w nich serca. Maria pamięta nie tylko obrazy, pamięta też tamte wonie. Dom pachniał chlebem, kościół kadzidłem, a wszystko wokół ziemią. A ziemia była święta. Jałowe, żytnie poletka rozsiane po górach stanowiły sens i określały tożsamość. Jej służyli wiernie, bo dzięki niej nie tylko żyli, ale byli przodkowie i oni, i następne pokolenia. Dlatego ziemi podporządkowali wszystko. W domu żyło się biednie, bo każdy grosz wędrował do węzełka. Mogło braknąć na odzież, czasem brakowało na zeszyt, ale musiało starczyć na nowy spłachetek. I tak rośli w ziemię, a ziemia była ich siłą. We wsi rodzina uchodziła za bogaczy, a to przysparzało szacunku. Maria ze zgrozą patrzy na dzisiejsze ugory i nie rozumie, jak można pozbywać się ziemi. Jest mądra mądrością pokoleń i wie, że gdy jej zabraknie, to co będzie z Polską? Bo gdzie wtedy szukać korzeni i gdzie bezpiecznie budować. Na cudzym?
Jest prostolinijna, więc ufa ludziom. Tym z telewizji i gazet także. - Mówią, że będzie dobrze, a ja im wierzę. Przecież to są Polacy, a oprócz tego mają matki. Czyż można okłamać własną matkę? Więc Maria się nie odcina. Popiera, słucha, głosuje, bo czuje historię. Nosi ją w sercu. Nie wie, że historia Piastów i Jagiellonów, że tragedia rozbiorów, a w końcu ułańska szabla i ostrogi ojca, dla dzisiejszych polityków mają znaczenie najwyżej legendy.
Maria skończyła szkołę powszechną, gdy wybuchła wojna. Jak młoda dziewczyna z podkarpackiej głuszy mogła pojąć jej mechanizmy? Nie mogła. Czuła przez skórę, że idzie złe. Starszych braci w wiklinowych półkoszach uwiozły furmanki, staremu ojcu na siwe wąsy skapywały nigdy wcześniej nie oglądane łzy. Coś wisiało w powietrzu. Na szczęście krótko, bo wojna nie była długa. Dopiero od braci dowiedziała się o klęsce wrześniowej, demobilizacji i nadziejach lokowanych we Francji i Anglii. Najważniejsze, że byli w domu. Byli, a jakby ich nie było. Maria dobrze pamięta, że jak Janek kiedyś zaśpiewał w ogrodzie to w człowieku dusza topniała. Teraz przestał śpiewać i w domu bywać. Dużo czasu minęło, zanim znów się pojawił. Pocałował ojca w rękę i poprosił o błogosławieństwo. Chciał się żenić z Jagodą. Te oświadczyny były jak powiew wiatru. Chory ojciec nie protestował, a Maria czesała włosy Jagody. Czarne i długie, w pół pasa. A potem oboje zniknęli. Janek na zawsze. Kochała go nadzwyczajnie, bo był najstarszy, a ona najmłodsza. Nasłuchiwała po nocach i czekała brata. Aż przyszedł sąsiad i przyniósł tragiczną wieść. Mniej więcej tydzień szukali, aż pewnej nocy...
Zaczął się rok 1944 i na Podkarpaciu zaczęły pojawiać się różne formacje wojskowe, jedne legalne a drugie nie. Maria pamięta grupę oprychów przebranych w mundury, którzy chcieli wydrzeć im ostatnią krowę. Tej nocy nadszedł sygnał, gdzie Janka szukać. Anonimowy informator wskazał wiejski cmentarz. W nocy bracia Janka zaczęli szukać tam świeżych mogił. Zaostrzoną żerdzią przebijali groby. Na jednym z nich tyczka trafiła na cienką warstwę ziemi i utknęła. Rękami rozgrzebali wilgotne grudy i znaleźli. Maria bała się podejść, gdy go wnosili. Osłupiała stała w progu. Mimo, że dwa tygodnie leżał w ziemi, był taki sam. Jasne włosy, ciemny wąsik, tylko te straszne dziury w głowie i w piersi.
Minęły jeszcze dwa lata i przyszła niepodległość, a z nią przystojny brunet, zadziorny i kochający. Jak zagrał na harmonii, to tylko duszę mu sprzedać, ale jak czasem popatrzył... Maria wyszła za mąż, a w rodzinnym domu zrobiło się ciasno. Zwinęli manatki i postanowili pójść na swoje, choć jeszcze przed śmiercią ojciec przestrzegał: "zostaw go i zostań przy matce". Naiwnie myślała, że jak się urodzi dziecko, to go ułagodzi i utrzyma. - Przecież ma serce, zobaczy maleństwo i zaniecha swawoli. Małego dusił dyfteryt, umierał, a burza była taka, jakby się świat kończył. Później mi mówił, że o niczym nie wiedział, że coś załatwiał. Czy mógł zrozumieć co czułam, gdy w połowie lasu złamał się dyszel. Konie osobno, ja osobno. Przez trzy godziny brnęłam w ciemności do Brzozowa. Byłam jak palec, a jeszcze lekarz mi mówi: po co przywiozłaś mi trupa? Tak było. Zaczęły rodzić się następne dzieci. Dziewczynka, potem chłopak i znów dziewczynka. Raz pod szpital przyprowadził Cyganów, grali "Jak szybko mijają chwile", a ja martwiłam się co będzie jak wrócę do domu. Nie miał litości. Ja wiem, że się chował bez ojca i matki, że nie rozumiał co to rodzina, ale dlaczego bił? Miał zawsze diabła w oczach. Niby był dobry, kochający, a ja się czułam jak przy granacie, czekałam kiedy wybuchnie. Nigdy nie miał innych argumentów niż pięść, zawsze górą i zawsze bezkarny. Aż przyleciała sowa. Był początek października, kiedy Maria ujrzała ptaka. - Wleciał przez otwarty balkon i usiadł na grzejniku. Ślepia wlepił we mnie i ani drgnął. Wiedziałam, że złe wisi nad nami. Dwa dni później mąż miał wypadek. To cud, że przeżył. Niby jest a jakby go nie było, już leży dwadzieścia lat, a ja przy nim robię. Jak przy dziecku. Ugotować, wyprać, podać. I choć taki bezradny, została mu hardość duszy. Czasem mi ubliży i pięść zaciśnie, choć z łóżka sam nie wstanie. Patrzę na niego i coraz częściej myślę, że byłoby inaczej, gdyby się krzyża nie czepił. Wtedy był w partii. Któregoś dnia zaprosił kolegów. Weź to ściąg - powiedział, bo mi to zaszkodzi. Potem znowu powiesisz - prosił a nawet się przymilał. Maria, gdy o tym mówi w oczach ma burzę. - Bałam się go zawsze, ale wtedy skoczyłam mu do oczu. Pękł jak bańka mydlana i krzyża nie ruszył.
Zawsze myślałam, że czegoś dobrego w życiu doczekam. Nie oczekiwałam wiele. Trochę spokoju i radości z dzieci i wnuków. A może ja chciałam za dużo, bo jeszcze zanim najmłodszy wyszedł z więzienia, dostałam wiadomość, że z Alą jest źle. - Babciu to ja Kasia, usłyszała w słuchawce. Maria poznała od razu, choć nie rozmawiały ze trzy lata, od momentu jak ją wnuczka wyzwała od ciemniaków za to tylko, że zapytała czy potrafi modlić się na różańcu. - Babciu, mama jest chora, zawieźli ją do szpitala. Nie zwlekała ani chwili. W warszawskiej klinice czekał już wyrok. Żadnych szans i złudzeń. I wówczas się załamała. Panie, ten krzyż jest za ciężki, ja go nie uniosę, to dla mnie za dużo.
Wytrzymała. Pochowała córkę, a Kasię wzięła do siebie. Nie mogła dziecka zostawić na pastwę losu. Przecież to była jej krew. Matka nie żyje, a ojciec dawno je zostawił. Wychowanie wnuczki dodało obowiązków i tyleż strapień. Dziewczyna była krnąbrna i nieposłuszna. Tu na prowincji szpanowała wielkim miastem i szybko wpadła w podejrzane towarzystwo. Wracała późną nocą, często podpita. Nie pomagały prośby, a gróźb się nie bała. Zresztą Maria unikała konfliktów z wnuczką od czasu, jak po jednej z awantur Kasia uciekła z domu. Dopiero po miesiącu policja znalazła ją na drugim końcu Polski. Czas ten dla Marii był koszmarem. Nie wiadomo co pomogło, rozmowa czy modlitwa. - Czy nie widzisz dziecko, jak ja się męczę. Pomóż, bo serce mi pęknie. Pewnie te słowa ruszyły jakąś strunę, bo Kasia się zmieniła. Nawiązały ze sobą kontakt, dziewczyna pomagała w domu i nawet zajmowała się dziadkiem. Ciężar jakby zelżał.
Jak długo Maria pamięta zawsze ostoją była dla niej modlitwa. Wracała jej spokój i dodawała sił. Opowiadała o tym Kasi i wydawało się, że dziewczyna zaczyna rozumieć. Słuchała i nie drwiła. - Popatrz, przecież ja ciągle trwam. A przecież za mną tyle pogrzebów, chorób i nieszczęść. Kto by to zniósł bez Bożego wsparcia.
Modlitwa Marii to nie pacierz, wyuczona formuła, lecz sposób kontaktu w dialogu. Modlitwa, która ciągle się zmienia, dojrzewa i pięknieje treścią a także formą. Kiedyś była natarczywa i roszczeniowa. Wylana łzami, wykrzyczana bólem, pokazana gestem, demonstracyjna. Każda jest dobra, jeżeli płynie prosto z serca, ale teraz modli się inaczej. Przede wszystkim spokojnie. - On przecież wie, co mnie dręczy, to po co rozdzierać szaty. Maria o modlitwie potrafi mówić długo i interesująco. - Teraz czekam zmroku. Z mojego okna na ostatnim piętrze widzę Krzyż na Wzniesieniu. Spoglądam na niego i wtedy czuję jak z drugiej strony Ktoś podnosi słuchawkę. Wówczas zaczynam. Potrafię mówić długo, a On cierpliwie słucha. Wiem, że słucha. Moich opowieści, pytań, wątpliwości. Wie, że niczego nie chcę dla siebie, że własne cierpienia daję Mu jak ofiarę z miłości do dzieci. Czy może być lepszy Adresat? Przecież nikt lepiej nie zrozumie, co znaczy ofiara z miłości. Maria ciągle do swych rozważań wprowadza coś nowego. To tak jakby odkrywała nieznane dotąd ścieżki.
Chociaż na życiu Marii kładą się jeszcze długie cienie, wie że jest na dobrej drodze i w końcu błyśnie słońce. Na razie gasi świecę na swym domowym ołtarzyku i ponad srebrnym znakiem ostatni raz w tym dniu spogląda, w ciemne niebo. Jest spokojna, bo choć jeszcze tego nie widzi, czuje, że gdzieś tam w górze pali się dla niej światło.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2002-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Kard. Dziwisz: O dziedzictwie Jana Pawła II nie wolno nam zapomnieć

2024-04-26 09:15

[ TEMATY ]

kard. Stanisław Dziwisz

dziedzictwo

św. Jan Paweł II

Karol Porwich/Niedziela

- O tym dziedzictwie nie wolno nam zapomnieć, bo byłoby to wielką szkodą dla Kościoła i społeczeństwa, borykającego się przecież z wieloma skomplikowanymi wyzwaniami. Wiele przenikliwych i jasnych odpowiedzi na trudne pytania możemy odnaleźć w nauczaniu Jana Pawła II. Trzeba tylko po nie sięgać - mówi kard. Stanisław Dziwisz, wieloletni jego osobisty sekretarz, w rozmowie z KAI. Jutro przypada 10. rocznica kanonizacji Jana Pawła II.

Były metropolita krakowski pytany o skuteczność modlitwy za pośrednictwem Jana Pawła II jako świętego, wyjaśnia, że otrzymuje „wiele świadectw o uzdrowieniach, między innymi z nowotworów, a wiele małżeństw bezdzietnych dzięki wstawiennictwu św. Jana Pawła II otrzymuje dar potomstwa”.

CZYTAJ DALEJ

Świadectwo: Maryja działa natychmiast

Historia Anny jest dowodem na to, że Bóg może człowieka wyciągnąć z każdej trudnej życiowej sytuacji i dać mu spełnione, szczęśliwe życie. Trzeba tylko się nawrócić.

Od dzieciństwa była prowadzona przez mamę za rękę do kościoła. Gdy dorosła, nie miała już takiej potrzeby. – Mawiałam do męża: „Weź dzieci do kościoła, ja ugotuję obiad i odpocznę”, i on to robił. Czasem chodziłam do kościoła, ale kompletnie nie rozumiałam, co się na Mszy św. dzieje. Niekiedy słyszałam, że Pan Bóg komuś pomógł, ale myślałam: No, może komuś świętemu, wyjątkowemu pomógł, ale na pewno nie robi tego dla tzw. przeciętnych ludzi, takich jak ja.

CZYTAJ DALEJ

Prezydencka Rada: alienacja rodzicielska powoduje wzrost samobójstw dzieci i młodzieży

2024-04-26 17:30

[ TEMATY ]

rodzina

dzieci

prezydent

Adobe.Stock

Prezydencka Rada ds. Rodziny Edukacji i Wychowania zaapelowała o zmianę przepisów Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego dotyczących orzeczenia o winie jednego z rodziców. Wpływają one na skalę zjawiska alienacji rodzicielskiej i przyczyniają się do wzrostu samobójstw wśród dzieci i młodzieży - dodała Rada.

W czasie piątkowego posiedzenia prezydenckiej Rady ds. Rodziny, Edukacji i Wychowania, która obradowała w KPRP, dyskutowano na temat zjawiska alienacji rodzicielskiej.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję