Jadę do Torunia na film, jadę przez Zamek Bierzgłowski, obok Diecezjalnego Centrum Kultury, mijam Górsk, po prawej stronie drogi przewrócony krzyż - monument, myślę o trzeciej stacji Drogi Krzyżowej. Serce bije mi mocniej. To tu milicjanci zatrzymali samochód, w którym wracał z Bydgoszczy Ksiądz Jerzy. Tu owi oficerowie wymierzyli okrutną sprawiedliwość, najpierw związali, potem wrzucili do bagażnika samochodu człowieka - kapłana.
Pamiętam żłóbek w kościele św. Stanisława na Żoliborzu w pierwsze święta Narodzenia Pańskiego po zamordowaniu Księdza. Karoseria Fiata 125, otwarty bagażnik i leżące w środku Dzieciątko Jezus. Po modlitwie długo nie potrafiłem podnieść się z kolan. Płakałem przy żłóbku, płakałem z Polską, która miała sumienie. Pośród tego płaczu usłyszałem płacz Jezusa, Dziecka. Miejsce kaźni Księdza Jerzego to miejsce narodzin Jezusa. On przecież przychodzi do tych, którzy się źle mają.
Oto koniec XX wieku. Nie tylko wspomnienie pierwszej i drugiej wojny wyrzuca rumieniec wstydu na policzki. Bezpośredni sprawcy, okrutni i cyniczni, ponieśli karę. Inni, generałowie, żyją sobie dobrze. Na film „Ks. Jerzy Popiełuszko. Wolność jest w nas” nie pójdą. Deklarują w mediach, że nie lubią rozdrapywania ran. Nie chcą się pojednać, bo do tego potrzebne jest przyznanie się do prawdy. Rumieniec wstydu nie ustępuje, mimo że to już początek XXI wieku.
Byłem świadkiem. W 1984 r., roku śmierci Księdza Jerzego, byłem od roku kapłanem. Kilka tygodni po pogrzebie pojechałem pociągiem z grupą młodzieży na grób kapłana męczennika, trochę starszego kolegi. Mogłem być na tym samym miejscu - myślałem. Głoszenie Ewangelii jest bardzo poważną sprawą. Ewangeliczne prawo miłości, żywe Słowo Boże, liturgia Kościoła, gdy Bóg przychodzi nie są miłe dla wszystkich. Nie trzeba być winnym, żeby zginąć dla Jezusa. A może i dziś świadkowie Jezusa są traktowani podobnie? Nie tylko ksiądz. Papież jest bezwzględnie atakowany za wierność. Winą może być podnoszenie prawd, o których inni chcą zapomnieć, wykazywanie błędu, przekraczanie formuły politycznej poprawności. Czasami wydaje mi się, że uczeń Chrystusa ma zamilknąć, pochować różańce, książeczki, krzyże, wyłączyć radio, w którym są codzienne katechezy i modlitwa, skryć się do domu, uciszyć dzwony. W domu możesz jeszcze wołać do swego Boga. Bylebyś nie naruszył spokoju generałów et consortes.
Masz milczeć. To twoje prawo wolności. Jeżeli ośmielisz się przyznać do Jezusa, że wierzysz z całą konsekwencją, bronisz życia od poczęcia do naturalnej śmierci, bronisz całego Dekalogu, odrzucasz tzw. prawo wybierania sobie niektórych przykazań, co niedzielę uczęszczasz do kościoła, a nie do marketu, tylko nasłuchuj. Za chwilę cię wyśmieją, starannie przypną łatkę z napisem: ciemnogród, oszołom. Na potwierdzenie wynajdą jakiś zły przykład, nagłośnią go z cichą sugestią: Oni tacy są wszyscy.
Żyjesz w wolnym kraju. Nie wierzysz? Otwórz pierwszą z brzegu gazetę. Piszą o wolności. Nie dla ciebie? Jesteś zmęczony tą ciągłą walką, brakiem proporcji. O manifie, która liczy 30 osób, piszą i mówią wszędzie; o 9-dniowej pielgrzymce do Częstochowy, która liczy 3 tys. osób, nawet się nie zająkną. Wolny kraj…
Idź na film o ks. Jerzym Popiełuszce. On ci pomoże zrozumieć i przebaczyć, aby oddalić pokusę nienawiści. Zachowaj stałość w wierze i niezłomność. Wolność jest w nas! Chrystus jest w nas. Przyjmuj Go co dzień w Słowie i Eucharystii. Chrystus jest wiernym Przyjacielem. Nie odejdzie, gdy tamci przeminą, wyczerpią się papierowo - gazetowe potęgi, „czarna piana gazet” (Z. Herbert), gdy przewróci się ich świat.
Jestem dumny, że jestem kapłanem. Moim współbratem był i jest ks. Jerzy Popiełuszko, męczennik. Jego śmierć to nie była wymarzona śmierć. Tak nie powinno się umierać w cywilizowanym świecie. Wrzuconym do Wisły, z przywiązanym workiem kamieni u nóg. Zakatowany, najpierw wyszydzony przez różnych rzeczników, wyśmiany. Przecież obok umierającego winien być brat, a nie kat, podtrzymać za rękę, zmówić modlitwę. Dobrze, że wody Wisły obmyły jego rany.
Pozostał wierny miłości Chrystusa i drugiego człowieka w strasznym tumulcie, gdy oni prześladowali, osaczali, bili, realizowali swój plan, swój spisek.
Nie chcę nawet myśleć, jak czują się i jak żyją oprawcy Księdza Jerzego. W 1984 r. wydawało im się, że zwyciężyli, że przemocą można rozwiązać ich sprawy. Dziś wiemy, jak sromotnie przegrali, obawiam się, że i oni to wiedzą. Przegrali życie. Boże, daj im łaskę nawrócenia, pojednania i pokuty, aby nie przegrali wieczności.
Wydawało się, że po zrywie „Solidarności”, po zniesieniu stanu wojennego, wyszliśmy z Egiptu, z domu niewoli. Patrząc na mój kraj, ciągle mam wrażenie, że odbywamy wędrówkę przez pustynię. Już nie w niewoli, ale jeszcze nie w własnym domu.
Może całe życie jest takim pomiędzy? Może zawsze, do końca dni, pozostanie tęsknota za domem Ojca, za spełnieniem.
Wracam z kina obok Górska, przez Przysiek. Wysiadam, klękam przy przewróconym krzyżu, całuję ziemię. Błogosławiona ziemia, która nosiła świętego, męczennika, który zwycięża przez mękę i krzyż, błogosławiony uczniu Chrystusa.
Nie jestem świadkiem bezstronnym. Zabito mego brata, kapłana. Cierpię po bracie. Pamiętam i przebaczam.
Pomóż w rozwoju naszego portalu