„Uzdrowił wielu dotkniętych rozmaitymi chorobami i wiele złych duchów wyrzucił, lecz nie pozwalał złym duchom mówić, ponieważ wiedziały, kim On jest”
(Mk 1, 34)
W dobie powszechnego utyskiwania na jakość codziennego życia naturalne wydaje się mówienie o swoich chorobach, życiowych porażkach, marnych zarobkach... Od czasu do czasu trafi się jakiś „dziwak”, który ni stąd, ni zowąd zaczyna nas przekonywać, że mimo wszystko warto żyć, potrafi wychwycić najmniejsze nawet dobro w człowieku, a przede wszystkim nie użala się nad sobą!
Hiob, symbol niezasłużonego bólu, narzeka na swój los. Długo opierał się i walczył ze zniechęceniem, ale kiedy nawet jego najlepsi przyjaciele każą mu szukać w sobie winy, która jakoby jest przyczyną choroby, nie wytrzymuje... Skarga udręczonego człowieka jest zrozumiała, ale na moment przysłania Boży zamiar i sprawia, że chwieje się wiara w dobroć Najwyższego. W czasach Chrystusa żyło wielu takich „Hiobów”. Przyprowadzano ich do Mistrza, by ulżył ich cierpieniu, by uwolnił zniewolone przez zło dusze. Jezus dokonał bardzo wielu uzdrowień, wypędził też wiele złych duchów, jednak wobec natarczywości tłumów niepostrzeżenie oddala się, ponieważ - jak sam powiedział - chce również gdzie indziej „nauczać”. Przywracanie zdrowia nie jest Jego głównym zadaniem: On ma głosić Ewangelię, ma dokonać zbawienia, ma sprowadzić do Ojca zabłąkane dusze! Każdy etap Jego wędrówki znaczy modlitwa podejmowana na osobności. Stąd Mistrz czerpie dla swej ludzkiej natury siłę do wypełnienia czekających Go zadań. Św. Paweł przekomarza się z Koryntianami, gdy pisze o ciężarze obowiązku głoszenia Ewangelii bez zapłaty, bez przywilejów. Podkreśla, że stał się zakładnikiem miłości Bożej, która pragnie „ocalić przynajmniej niektórych” przez jego - Pawłowe posługiwanie. Będąc tylko szafarzem, czyli rozdawcą Bożych łask, stara się jednocześnie upodobnić całkowicie do Chrystusa, stając się „wszystkim dla wszystkich”. Trud przepowiadania staje się dla niego źródłem najgłębszej radości.
Hiob doświadczył szczęścia uzdrowienia. Zrozumiał, że... niczego nie rozumie! Współcześni chorzy również czasami doznają wyzwolenia nawet z nieuleczalnych chorób w sanktuariach (np. w Lourdes) przez wstawiennictwo świętych lub modlitwę błagalną Kościoła. W cierpieniu ukryta jest jednak tajemnica najgłębszej radości. Jest ona wyjątkowo wielka, gdy ból trzeba będzie nosić w swym ciele aż do śmierci. Uchyleniem rąbka tej tajemnicy jest spojrzenie z miłością na Jezusowy krzyż.
Pomóż w rozwoju naszego portalu