Reklama

Całkowicie oddane Bogu

Niedziela zielonogórsko-gorzowska 5/2009

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Ks. Dariusz Gronowski: - Co to znaczy być osobą konsekrowaną?

S. Maria Piętak SJK: - To znaczy być poświęconą i całkowicie oddaną Bogu, oddaną bez reszty, totalnie. To złożyć dar z siebie i nie posiadać już niczego dla siebie, bo wszystko należy do Boga.

S. Renata Piotrowska SJK: - I to właśnie jest treścią naszych ślubów: czystości, ubóstwa i posłuszeństwa. W ten sposób jesteśmy całkowicie oddane Bogu.

- W jaki sposób ktoś staje się osobą konsekrowaną?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

S. R. P.: - To jest wybór Pana Boga. To Pan Bóg daje odczuć wybranemu człowiekowi, że życie konsekrowane jest najpiękniejszą drogą życia. Z kolei człowiek pociągnięty przez Boga chce tą drogą pójść. To jest to, co nazywamy powołaniem. Jest to droga oblubieńczej miłości i głębokiej przyjaźni z Bogiem.

S. M. P.: - Człowiek staje się osobą konsekrowaną przez całkowity dar z siebie. Dając, stajemy się. Przy wyborze drogi życia przyświecała mi ta motywacja: żebym bardziej była „dla”, bardziej stawała się darem i przez to stawała się człowiekiem w pełnym tego słowa znaczeniu, człowiekiem spełnionym, tzn. „na przepadłe” oddanym Bogu.
Gdy kiedyś mój narzeczony mówił: „Jak już będziemy razem, będziesz musiała zrezygnować z tego zaangażowania na rzecz innych, pomocy, katechizacji, wyjazdów, bo będziesz musiała dbać o swoją rodzinę”, czułam, że dla mnie takie życie byłoby niejako „za ciasne”, że to byłby jakiś rodzaj egoizmu we dwoje. Miałam serce szersze i chciałam nim objąć cały świat, cały świat uczynić swymi przyjaciółmi. Chciałam dać z siebie jak najwięcej, maksimum.

- Proszę powiedzieć coś o swojej drodze powołania.

S. R.P.: - Pochodzę z bardzo religijnej rodziny. Cała moja rodzina codziennie modliła się na różańcu fatimskim. Zostaliśmy poświęceni Najświętszemu Sercu Pana Jezusa i Matce Najświętszej. Czytaliśmy bardzo często Pismo Święte, rozmawialiśmy o jego treści. Byłam wychowana na rozważaniu życia św. Tereski od Dzieciątka Jezus. Mama sama dużo czytała Biblię i życiorysy świętych, a potem nam to opowiadała. Jako młoda dziewczyna należałam do oazy i już będąc w szkole średniej, byłam katechetką. Myślałam wtedy o życiu zakonnym, ale nie wiedziałam, które zgromadzenie wybrać. Na kursach katechetycznych poznałam urszulankę s. Irenę Skibicką i zachwyciłam się urszulańskim życiem. Gdy po jednym z takich kursów wracałam do domu, a mama czekała na mnie na dworcu, pierwsze moje słowa po wyjściu z autobusu brzmiały: „Mamo, ja będę urszulanką!”. Chodząc jeszcze do liceum, żyłam z takim pragnieniem, czekałam i wiedziałam, że zrobię to po zdaniu matury. Tak też uczyniłam i jestem w zgromadzeniu 25 lat.

S. M. P.: - Ja odkryłam powołanie, będąc już studentką. Pochodzę z rodziny o religijności tradycyjnej. Kiedy podczas studiów sama zaczęłam odkrywać głębszy sens życia, czułam duży niedosyt, dysonans między rozwojem intelektualnym, który postępował, a rozwojem życia wewnętrznego, który był niejako zamrożony. Miałam pragnienie, by coś więcej zrobić dla Jezusa i dlatego zaczęłam poszukiwać głębszego sensu i celu życia. Korzystałam z życia studenckiego, nie izolowałam się od kolegów i koleżanek, ale jednocześnie ten wymiar życia wewnętrznego stał się dla mnie czymś ważniejszym niż kiedykolwiek. Chodziłam na duszpasterstwo akademickie, które prowadził ks. Jerzy Nowaczyk, później ks. Zbigniew Stekiel. Jeździłam na oazy, w tamtym okresie uczestnicząc w tworzeniu pierwszych oaz diecezjalnych. Jeździłam na kursy katechetyczne, chodziłam na piesze pielgrzymki do Częstochowy. Starałam się jakoś wypełnić ten niedosyt, który odczuwałam.
Oaza pomagała mi rozpoznawać, co jest najważniejsze w życiu. W mojej filozofii życia na pierwszym miejscu był Bóg, choć jeszcze wtedy nie znałam powiedzenia św. Augustyna, że jeśli Bóg jest na pierwszym miejscu, to wszystko jest na swoim miejscu, ale to czułam. Do takiej postawy dążyłam jako do ideału.
Pewnego razu na kursie katechetycznym poszłam do spowiedzi do bp. Pawła Sochy i właściwie on skierował moją uwagę na myślenie o życiu konsekrowanym. Już od dawna chciałam dać coś więcej Jezusowi, ale myślałam, że może to będzie w rodzinie, może jako świecka ewangelizatorka. Wcale się tak siostrami nie fascynowałam. A bp Paweł zapytał: „Czy brałaś pod uwagę drogę życia zakonnego?”. Poradził mi też, bym poszła porozmawiać na ten temat z s. Ireną Skibicką, która była obecna na kursie katechetycznym.
Poszłam za wskazówką bp. Pawła, a s. Irena zaproponowała, żebym pojechała do Pniew i zobaczyła, jak żyją siostry urszulanki. Pojechałam, rozmawiałam z matką generalną i muszę powiedzieć, że właściwie, gdyby wtedy chciała mnie przyjąć, to już bym została. Powiedziała jednak, że muszę najpierw skończyć studia. Wróciłam więc do Zielonej Góry i byłam gotowa wstąpić do zgromadzenia po skończeniu studiów, ale wtedy moja mama była temu bardzo przeciwna. Mama z siostrą załatwiły mi pracę w szkole na etacie polonistki i niejako „zaszantażowały” mnie. Dlatego musiałam moją decyzję odłożyć o rok. Siostrom urszulankom powiedziałam, że rezygnuję z wstąpienia z przyczyn rodzinnych i szczerze mówiąc one były przekonane, że to był tylko mój wykręt, a w rzeczywistości nie zamierzam już wstąpić do zgromadzenia. Byłam wówczas smutna.
Chcąc robić coś więcej dla Jezusa, w tym czasie katechizowałam społecznie na wsi w Ciepielowie. Zamieszkałam wtedy sama i usamodzielniłam się, nie chcąc ulegać wpływom rodziny w wyborze mojej drogi życiowej. Dodam, że teraz już moja mama nie tylko nie jest przeciwna mojemu wyborowi, ale niejednokrotnie jest szczęśliwa z tego powodu.
Decydującym dla mojego powołania momentem był wybór Karola Wojtyły na papieża 16 października 1978 r. Gdy dowiedziałam się o nim z radia, wraz z koleżanką, która w tym momencie była u mnie, padłyśmy na kolana i popłakałyśmy się ze szczęścia. W tej właśnie chwili powiedziałam Bogu: „Czymże jest moje życie wobec takiego daru? Oddaję Ci, Panie Boże, moje życie bez żadnego wahania!”. Później już wszystko konsekwentnie robiłam, by zrealizować to postanowienie. Było to postawienie przysłowiowej kropki nad „i”.
W czerwcu następnego roku pojechałam na spotkanie z Janem Pawłem II do Częstochowy. Po pielgrzymce koleżanka pochodząca z Żar, dziś siostra urszulanka Elżbieta Chmara, zachęcała mnie, bym przyjechała na jej wstąpienie do zgromadzenia 14 czerwca 1979 r. do Pniew. Powiedziała wtedy: „Mogłabyś ze mną wstąpić, byłoby mi raźniej”. A ja na to, że nie jestem przygotowana. Gdy usłyszała to s. Irena, powiedziała, że przecież nie trzeba nic mieć poza pragnieniem wstąpienia. Ponieważ wolę wstąpienia miałam, tego dnia zostałam przyjęta do zgromadzenia.
Dostałam wtedy od pewnej siostry z Włoch różaniec na palec. Gdy po moim powrocie do szkoły uczniowie zauważyli to, powiedzieli: „O, pani profesor się zaręczyła...”. Myśleli, że to pierścionek. Sprawili mi tym stwierdzeniem wielką radość, bo zaręczyć się z Panem Jezusem to niebywała sprawa.
Ale wtedy jeszcze, szanując wolę rodziców, nikomu nic nie mówiłam i wszyscy dowiedzieli się o moim wstąpieniu dopiero, gdy po ślubach zobaczyli mnie w habicie.

Reklama

- Po latach, z perspektywy czasu zmienia się spojrzenie na własne powołanie, jest chyba bardziej dojrzałe…

S. M. P.: - W miarę upływu lat człowiek dojrzewa i nabiera dystansu do samego siebie. Jeśli współpracuje się z łaską powołania, to zjednoczenie z Chrystusem jest coraz pełniejsze i głębsze. Myślę, że wtedy człowiek łatwiej przyjmuje różne doświadczenia: trudności, kryzysy, cierpienia. Mogą być one nawet źródłem słodyczy krzyża przybliżającego nas do Jezusa, źródłem radości wewnętrznej i szczęścia. Człowiek staje się coraz bardziej wewnętrznie wolny. Nie dzieli już włosa na czworo, nie zadręcza się własną niedoskonałością, nie przeżywa tak mocno niepowodzeń. Moc bowiem w słabości się doskonali. Nie jest dramatem to, że coś czasem nie wychodzi, bo Jezus nas przyjmuje i akceptuje takimi, jakimi jesteśmy. A jeżeli On nas akceptuje, to także nie boimy się odrzucenia przez innych.
Po latach to oddanie się Bogu, ta konsekracja są pełniejsze niż na początku, ale tam, u początku, bardziej niż kiedykolwiek towarzyszył nam taki niepowtarzalny żar pierwotnej miłości… Do tego żaru radykalizmu z pierwszych dni i lat powołania chętnie wracamy, żeby zapalić się na nowo i żeby nie ustać w drodze, by spalać się, a nie „kopcić”. Widzimy, że wszystko, co nas spotyka, jest z Jego ręki. On daje nam wszystko z miłości. Dlaczego więc miałybyśmy się lękać? Przyjmujemy wszystko z wielkim zawierzeniem i zaufaniem Jemu. Ja coraz bardziej doświadczam na co dzień czułej troski Jezusa o mnie. Gdy widzę kłody pod nogami, nie są one dla mnie takim problemem, jak były u początku życia konsekrowanego. Wtedy mogłyby mnie zatrzymać w drodze. Teraz jestem bardziej zorientowana na Chrystusa. Jest to dla mnie swoista „droga na skróty”. On jest głównym celem mego życia, wybieram to, co prowadzi bezpośrednio do Niego, a zbędne rzeczy odrzucam.

- Jak wygląda typowa droga formacji siostry urszulanki Serca Jezusa Konającego?

S. M. P.: - Gdy ktoś się zgłasza do zgromadzenia, najpierw przechodzi wstępną formację - okres kandydatury, który trwa zależnie od okoliczności od kilku dni do kilku miesięcy, najczęściej pół roku. Później następuje postulat, który trwa pół roku i w Polsce odbywa się w Pniewach. Jest to już okres ścisłej formacji pod okiem mistrzyni - osoby oddelegowanej do opieki nad postulantkami. Po postulacie następuje roczny nowicjat, również w Pniewach pod okiem mistrzyni. Nowicjuszki ściślej zapoznają się z duchowością i charyzmatem zgromadzenia i rozpoznają swoje powołanie.
Po odbyciu nowicjatu składa się pierwszą profesję (śluby) na rok. Po pierwszych ślubach rozpoczyna się tzw. juniorat. Wtedy już siostry są posyłane do pracy w różnych wspólnotach w Polsce i za granicą. Po roku śluby odnawiane są na kolejne 2 lata i potem znowu na 2 lata. W ciągu tych 5 lat siostry juniorystki odbywają jeszcze specjalną formację dla nich przeznaczoną. Oczywiście, wszystkie te etapy, o których mówię, przechodzi się, jeśli jednocześnie pragnie tego siostra formowana i wyrażają na to zgodę przełożeni zakonni.
Po 5 latach junioratu następują śluby wieczyste. Od tego momentu siostra staje się pełnoprawnym członkiem zgromadzenia.
Oczywiście, już w momencie składania pierwszych ślubów siostrom towarzyszy zazwyczaj intencja, że są one składane na zawsze, ale Kościół w swojej mądrości każe kilka razy ten ślub powtarzać na określony czas, zanim decyzja wyboru życia konsekrowanego zostanie podjęta definitywnie, to znaczy na wieczność, aż do końca.

- Jak wygląda życie sióstr we wspólnocie?

S. M. P.: - Życie konsekrowane wyznacza rytm modlitwy i pracy, są wspólnoty modlitwy i stołu. Modlimy się wspólnie kilka razy dziennie. Na każdy dzień mamy przypisane intencje, w których się modlimy.
Poza tym w szarej urszulańskiej codzienności podejmujemy zwyczajne obowiązki, jak w każdej rodzinie. Trzeba gotować, sprzątać, prać, prasować. Plan dnia zależy od konkretnej wspólnoty, od liczby sióstr i od pracy, jaką wykonują. W małej wspólnocie, takiej jak nasza w Zielonej Górze, musi to być plan elastyczny, ponieważ mamy zajęcia w bardzo różnych godzinach. Pracujemy w kurii biskupiej, w szkole, w parafii... Siostry muszą być dyspozycyjne w podejmowaniu rożnych wyzwań, zadań nie zawsze ściśle wcześniej zaplanowanych, ponieważ dyktuje je życie...

- Chciałbym jeszcze spytać o taką ciekawostkę... Gdzie można kupić habit?

S. R. P.: - Habitu się nie kupuje.

- Nie można go kupić? Nikogo nie byłoby stać?

S. M. P.: - Cena jest bardzo wysoka… Habit jest w jakimś sensie bezcenny! Jego ceną jest odpowiedź na łaskę powołania!

S. R. P.: - Są siostry krawcowe, które szyją habity, ale zdarza się także, że prosimy osoby świeckie, aby uszyły nam habity dokładnie według dostarczonego wzoru.

S. M. P.: - Są dwa modele naszych habitów - polski, zasadniczo według wzoru, jaki zostawiła matka założycielka św. Urszula Ledóchowska, i zagraniczny, dostosowany do warunków klimatycznych w innych krajach.

- Ile siostry mają habitów na zmianę?

S. R. P.: - Kilka.

S. M. P.: - Ja mam cztery.

- I jeszcze jedno „zaczepne” pytanie. Czy ludzie zaczepiają siostry na ulicy?

S. R. P.: - Bardzo często.

- I co mówią?

S. R. P.: - Wielu ludzi na nasz widok chwali Pana Boga, mówiąc: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”, inni życzliwie pozdrawiają, mówią o swoich problemach. Opowiadają o tym, co dzieje się w ich rodzinach. Proszą, żebyśmy się modliły w ich intencjach.

S. M. P.: - Mówiąc przysłowiowo, „ciągną nas za habit”, czyli się nami interesują. I bardzo często pozdrawiają nas na ulicy nawet zupełnie nieznane osoby. Chcą w ten sposób jakoś przyznać się do Jezusa, zamanifestować swoją przynależność do Niego oraz wyrazić solidarność w wierze. Bardzo nas to cieszy.
Są to też często osoby młode. Zaczepiają nas czasem żartobliwie, czasem uszczypliwie. Jest to swoisty sposób zwrócenia na siebie uwagi. Powierzają nam też niejednokrotnie swoje tajemnice, cierpienia, doświadczenia, dzielą się wiarą, radością spotkania Jezusa. Nieraz aż wydaje się nam, że za mało mamy rąk, za małe serca, by tym wszystkim potrzebom i biedom zadośćuczynić. Jest ich tak wiele...

S. R. P.: - Nie zawsze są to potrzeby tylko duchowe. Często podchodzi ktoś, kto jest bezdomny, głodny, prosi o kanapki. Innym razem uzależniony, narkoman, alkoholik, prostytutka czy smutne dziecko.

- Proszę wybaczyć tak bezpośrednie pytanie… A czy próbował ktoś kiedyś siostrę poderwać?

S. R. P.: - Tak. Ale nie miał szans. Kiedyś w sanatorium powiedziano mi wręcz, że jestem „gwiazdą sanatorium”. Różni panowie czynili podchody… Ale który mężczyzna mógłby konkurować z moim Oblubieńcem - Bogiem, Panem nieba i ziemi?

2009-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Świadectwo: Maryja działa natychmiast

Historia Anny jest dowodem na to, że Bóg może człowieka wyciągnąć z każdej trudnej życiowej sytuacji i dać mu spełnione, szczęśliwe życie. Trzeba tylko się nawrócić.

Od dzieciństwa była prowadzona przez mamę za rękę do kościoła. Gdy dorosła, nie miała już takiej potrzeby. – Mawiałam do męża: „Weź dzieci do kościoła, ja ugotuję obiad i odpocznę”, i on to robił. Czasem chodziłam do kościoła, ale kompletnie nie rozumiałam, co się na Mszy św. dzieje. Niekiedy słyszałam, że Pan Bóg komuś pomógł, ale myślałam: No, może komuś świętemu, wyjątkowemu pomógł, ale na pewno nie robi tego dla tzw. przeciętnych ludzi, takich jak ja.

CZYTAJ DALEJ

Bolesna Królowa Polski. 174. rocznica objawień Matki Bożej Licheńskiej

2024-04-30 20:50

[ TEMATY ]

Licheń

Sanktuarium M.B. w Licheniu

Mijały niespokojne lata. Nadszedł rok 1850. W pobliżu obrazu zawieszonego na sośnie zwykł wypasać powierzone sobie stado pasterz Mikołaj Sikatka. Temu właśnie człowiekowi objawiła się trzykrotnie Matka Boża ze znanego mu grąblińskiego wizerunku.

MARYJA I PASTERZ MIKOŁAJ

<...> Mijały niespokojne lata. Nadszedł rok 1850. W pobliżu obrazu zawieszonego na sośnie zwykł wypasać powierzone sobie stado pasterz Mikołaj Sikatka. Znający go osobiście literat Julian Wieniawski tak pisał o nim: „Był to człowiek wielkiej zacności i dziwnej u chłopów słodyczy. Bieluchny jak gołąb, pamiętał dawne przedrewolucyjne czasy. Pamiętał parę generacji dziedziców i rodowody niemal wszystkich chłopskich rodzin we wsi. Żył pobożnie i przykładnie, od karczmy stronił, w plotki się nie bawił, przeciwnie – siał dookoła siebie zgodę, spokój i miłość bliźniego”.

CZYTAJ DALEJ

#PodcastUmajony: Bez przesady

2024-04-30 21:13

[ TEMATY ]

Ks. Tomasz Podlewski

#PodcastUmajony

Mat.prasowy

Po co Jezus dał nam Maryję? Jak budować z Nią relację? Czy da się przesadzić w miłości do Matki Bożej? Tymi i innymi przemyśleniami dzieli się w swoim podcaście ks. Tomasz Podlewski. Zapraszamy do wysłuchania pierwszego odcinka "Podcastu umajonego".

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję